Lubisz markowe ciuchy i gadżety? Uważaj, co i gdzie kupujesz. Jeśli nabyty po okazyjnej cenie towar okaże się podróbką, możesz zostać oskarżony o paserstwo. I nieważne, że nie ma ku temu podstaw prawnych. Przynajmniej zdaniem Sądu Najwyższego.
My, Polacy, jesteśmy miłośnikami okazji. Uwielbiamy kupić tanio coś, co uchodzi za modne i markowe. Nie za bardzo zawracamy sobie przy tym głowę, czy chodzi o autentyk, czy podróbkę. Ważne, aby za autentyk uchodziło. I bardzo potem jesteśmy zdziwieni, kiedy na lotnisku celnik z surową miną kwestionuje nasze zakupione w tanim sklepie w Delhi czy Szanghaju Omegi i Rolexy, oczywiście na prezenty dla licznej rodziny. Często pada przy tym zarzut o sprowadzanie artykułów podrobionych w celu wprowadzenia ich do obiegu. Czyli o paserstwo.
Paserstwo to, w uproszczeniu, przestępstwo polegające na handlu skradzionymi przedmiotami, zagrożone karą do lat pięciu. Wytwarzanie podróbek to niewątpliwie kradzież znaku towarowego. Zatem, na zdrowy rozum, słusznie czynią stróże prawa, ścigając tych, którzy sprzedają i kupują imitacje opatrzone fałszywymi metkami.
I nie mają racji. Przynajmniej w myśl orzeczenia Sądu Najwyższego, wydanego 23 czerwca 2008 roku. Siedmioosobowy skład tego gremium stwierdził, że odsprzedaż podrobionych towarów oraz ich kupowanie nie jest paserstwem, ponieważ nie spełnia ustawowego warunku „rzeczy uzyskanej za pomocą czynu zabronionego”. Sąd badał sprawę pewnej Poznanianki, handlującej na bazarze podrabianymi artykułami sportowymi z metkami znanych firm. Została skazana przez sąd rejonowy na cztery tysiące złotych grzywny, jednak sąd wyższej instancji miał pewne wątpliwości co słuszności tego orzeczenia i zwrócił się z pytaniem do Sądu Najwyższego. Ten, badając przypadek, stwierdził, że nie sposób jednoznacznie uznać handlu podróbkami za paserstwo. Winna jest temu ustawa „Prawo o własności przemysłowej” (z 2000 roku, znowelizowana 31 sierpnia 2007), która co prawda penalizuje wprowadzanie do obrotu podrobionych towarów, lecz już nie handel nimi. Wniosek stąd, że kupienie w sklepie takiego artykułu nie jest przestępstwem. Po prostu ustawodawca nie wprowadził zapisu, który by tego w jednoznaczny sposób zabraniał.
Co prawda orzeczenia Sądu Najwyższego nie stanowią powszechnej interpretacji prawa, ale wydaje się rzeczą rozsądna, aby, udając się na bazar po tani drobiazg do Gucciego, Prady czy Versace, zaopatrzyć się w odpis odnośnej uchwały. Oczywiście po, aby go zaprezentować funkcjonariuszowi, który będzie chciał nas aresztować za paserstwo.
Wydaje się, że – wbrew zastrzeżeniom jednego z sędziów SN, który w kontekście tej sprawy mówił o „pasztecie” zafundowanym wymiarowi sprawiedliwości przez autorów ustawy – depenalizacja pewnych popularnych zachowań przez naszych ustawodawców to wyraz nowoczesnego, postępowego trendu i nie należy ich potępiać. Przeciwnie, może powinni pójść dalej? I na przykład rezygnować z kary za przechodzenie ulicy na czerwony świetle czy za obnażanie się w miejscu publicznym. W końcu ekshibicjoniści też ludzie i pewnie mają ochotę bezkarnie się rozebrać.